środa, sierpnia 19, 2015

Rozdział I ✿

Vanessa była zwykłą nastolatką, która przeżyła w życiu dużo, z czego zebrało się jej gorzkie, przedstawiające cierpienie doświadczenie. Dlatego też jej kontakty z przyjaciółmi ograniczały się do jednego, zaufanego przyjaciela, którego dziewczyna kochała jak brata. 
Jakoś nie dążyła wielką sympatią żeńskiego towarzystwa, a sama myśl o gronie facetów, 
w którym byłaby jedyną dziewczyną, choć tylko koleżanką, ale przerażała ją aż za bardzo. Lubiła w prawdzie paru znajomych Nathaniela, ale jakoś nic więcej, aby zacząć umawiać się 
z nimi na przyjacielskie spotkania. Bardziej wolała zawrócić swoją głowę dobrą książką, telewizją, czy też po prostu wypoczywaniu. Może i jej zwykle spokojne dni, wydawałyby się takie, które nie potrzebują żadnego wypoczęcia, ani nawet trochę nie powinny dawać znaków zmęczenia, ale dziewczyna borykała się z problemami, które niekiedy pozbawiały ją sił poprzez ból. Dlatego też nie było nic dziwnego dla Nathaniela w tym, że często został wzywany, a bardziej proszony o przybycie do niej w środku nocy. Tak też było w pierwszej, zimowej nocy.

- Halo? - zapytał zaspanym głosem, kiedy odebrał telefon dudniący do niego około 2;00 
nad ranem.- Nathi... Nie mogę usnąć. Mógłbyś przyjść i w ten swój magiczny jak dla mnie sposób ukoić mnie do snu? - powiedziała Van proszącym, słodkim jak zwykle dla Nathana tonem. Chłopak był w niej zakochany od bardzo dawna, lecz strach, który dziewczyna skrywała mówiąc, czy nawet myśląc o miłości, pozbawiał go wszelkich nadziei na to, 
że kiedykolwiek odwzajemni jego uczucie. Zresztą, wolał pozostać jej przyjacielem, czy też 
w pewnym sensie bratem, niż narazić ich kontakt na rozłąkę, czego by nie wytrzymał.
 Z powodu swoich uczuć, ale także zmartwień o przyjaciółkę, Nathan zerwał się z łóżka kończąc bez słowa połączenie.

Nie potrzebował dużo czasu, już po paru minutach znalazł się pod drzwiami do domku Van. Mieszkała w spokojnej dzielnicy, położonej na obrzeżach Dallas. Domek dziewczyny równie dobrze pasował do otoczenia - jasny, kremowego koloru, jednopiętrowy domek z szarym,

 lecz dodającym nieco blasku, dachem. Balkon był długi, z solidnymi poręczami, ozdobionymi dość dziwnymi zawijasami. To właśnie przez ten balkon Nath wchodził 
do pokoju przyjaciółki na samym początku ich znajomości. Teraz był stałym bywalcem 
w progach jej rodzinnego domu. W sumie niezbyt rodzinnego, gdyż Van mieszkała tylko 
z wujkami. Rodzice nastolatki zginęli kiedy miała 6 lat, ale od tamtej pory Nath był jedyną osobą, której o tym powiedziała. W sumie, której zdołała o tym powiedzieć, gdyż zawsze 
na samą myśl o nich, przeszywał ją ogromy ból i cierpienie. Dlatego też Nathan wiedział, 
że nie powinien naciskać, żeby poznawać szczegóły jej dawnego życia. Nie czekał dłużej - otworzył cicho drzwi i wszedł do środka. Chociaż nigdy nie pił krwi, co czyniło go w większej części genów człowiekiem, to i tak nie kontrolował swoich wrodzonych umiejętności, ponieważ mimo tego, że żył z ludźmi, nie był taki jak oni - posiadał też wampirze geny 
po swoim ojcu, którego znał w złym świetle z opowiadań matki i potrafił wyczuć, kiedy ktoś jest w pobliżu. Van najwidoczniej była sama, kręciła się w swoim pojedynczym, lecz dość dużym łóżku, zwijając się w kołdrę. Kiedy Nathan znalazł się tuż przy jej drzwiach, znów zabałaganił sobie głowę myślami o ich przyjaźni, aby nie zrobić nic, co byłoby wtedy niestosowne.

Van leżała z zamkniętymi oczami i opleciona cienkimi kabelkami od słuchawek. Słuchała głośno muzyki przez co drgnęła ze strachu, kiedy poczuła czyjeś dłonie w pasie, duże i silne, przyciągały jej ciało, a raczej z jej perspektywy - ciągnęły w tył, aż zetknęła się plecami 

z długim, umięśnionym brzuchem i torsem Nathaniela, a co więcej - nagim. Po chwili 
od poczucia jego rąk, zorientowała się, że to on. Nikt inny nie miał tak pięknych perfum, których zapachem uwielbiała się napajać. Zamruczała delikatnie i obróciła się na drugi bok, aby spojrzeć na przyjaciela. W tym samym czasie odplątała kabelki i odłożyła sprzęt na małą półeczkę obok łóżka.- Dziękuję. - szepnęła patrząc w duże oczy Nathana, które kolorem przypominały morze Śródziemne. Van już dużo razy patrząc się w nie i przyglądając, czuła się, jakby dryfowała wśród fal na środku oceanu. Mogła tak się przyglądać i marzyć godzinami, lecz powolny, głęboki oddech Nathana działał na nią niczym grom z jasnego nieba i po chwili wszystkie smutki, problemy, po prostu zanikały, a Van w ciągu chwili opuszczała swoje powieki i przenosiła się w świat snów.

Nathan jeszcze chwilę przyglądał się słodkim wyrazie twarzy Van, kiedy śniła o czymś miłym, zawsze się uśmiechała, więc teraz mógł spokojnie zasnąć. Wiedział, że igra nieco z ogniem, ale nie mógł wytrzymać. Złamał jedną z obietnic, którą złożył sobie przed jej drzwiami 

i oplótł ją ramionami, przytulając najdelikatniej i najczulej jak potrafił.